Część piąta, czyli co mają wspólnego Grunwald z Copernicusem

Pożegnaliśmy Gdańsk. Witaj przygodo! Ruszamy w bój na Pola Grunwaldzkie!
15 lipca przypada kolejna rocznica bitwy pod Grunwaldem, trzeba to uczcić w sposób należyty.
Łuk ze strzałami dla naszej "Meridy Walecznej" zakupiony! Szybki kurs strzelania u miłego Czecha zaliczony. :)

Miejsce do obejrzenia inscenizacji zajęte. Czekamy na dwa nagie miecze!

Nawet nieoczekiwanie zjawił się znajomy z zawiniątkiem, z którego po cichaczu raczył się nie czym innym, jak staropolskim trunkiem - miodem pitnym.
Odśpiewaliśmy "Bogurodzicę", wiwatowaliśmy na cześć miłościwego króla Władysława Jagiełły, biliśmy brawo naszym dzielnym rycerzom, którzy w upale dziarsko wymachiwali mieczami w pełnej zbroi i ze spuszczoną przyłbicą na twarzy. Krzyżacy padali pokotem. Jak to mówią: trup się słał gęsto!



Warto wybrać się na Grunwald. Rekonstrukcja bitwy bardzo sympatyczna, choć pewnie jakiś czas temu, gdy unijne przepisy bezpieczeństwa nie były tak restrykcyjnie przestrzegane, było znacznie zabawniej. Paliły się stodoły i inne zarzewia ognia wzniecone przez Krzyżaków, które, gdy tylko akcja przeniosła się na pole bitewne, natychmiast ukradkiem zgaszone zostały przez dwie jednostki strażackie. Nie ostał się ani jeden płomyczek! :D

Przy okazji rekonstrukcji zorganizowano jarmark: można było pojeść staropolskiego jadła (w tym, hamburgera i zapiekankę :D ), popić kwasu chlebowego oraz zakupić różne potrzebne i niepotrzebne, ale fajne, rzeczy. :)

Wieczorkiem podjechaliśmy na nocleg do kolejnej klubogospody o ambitnej nazwie Copernicus,
Tam "trup" się słał również, ale z innych powodów. Zaraz przy wejściu na sofce leżał pijany jegomość, którego na nasz widok chyłkiem sprzątnięto. Okazało się, że w lokalu odbywają się paralelnie trzy imprezy: 18-tka, spotkanie klubu seniora i jeszcze jedna, bliżej  nieokreślona. Jazgot zagłuszających się wzajemnie potańcówek był tak przytłaczający, że, aby sobie to jakoś rekompensować, wybraliśmy się coś zjeść do spokojniejszego miejsca. I trafiliśmy tu:

Wieś Mortęgi. Niech Was nie zraża sama nazwa, która może sie kojarzyć z kiepską mordęgą, albo dziurą zabitą dechami. Przeciwnie! Tam w cichym zakątku znajduje się XIX-wieczny pałac i zabudowania folwarczne z XIV w. Pierwszym właścicielem był rycerz Ludwik Mortęski. Obecnie posiadłość wykupiona została przez państwo Szynaka. Przywrócili temu miejscu dawną świetność.

Restauracja i część hotelowa urządzone z wielkim gustem. Obok znajdują się powozownia, stajnie, mini zoo. Posiadłość okala zadbany park. Ze zdumieniem zobaczyłam  w restauracji na ścianie powieszony krzyż, a jeszcze bardziej zaskoczyła mnie czynna kaplica, w której codziennie odbywają się wieczorne Msze św.

Stoi tam również dom, przy którym znajduje się figura tajemniczej zakonnicy bez jednego oka.

Okazuje się, że wnuczka pierwszych właścicieli, a córka Melchiora, podkomorzego pomorskiego i malborskiego - Magdalena Mortęska była ksienią (przełożoną) i reformatorką zakonu Benedyktynek. Obecnie kandydatka na ołtarze. A bez oka, bo straciła je w wypadku w dzieciństwie.

Po tych wyciszających i miłych doznaniach wróciliśmy do naszej mordowni. Dyskoteka i pijackie nawoływania "kwiatu młodzieży polskiej" trwały do 4 nad ranem. Imiona uczestników imprezy znam na pamięć i wyrecytuję bez zająknięcia. No cóż...nie można mieć wszystkiego. Wyruszamy w drogę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to jest być mamą?

Dwadzieścia trzy

Maryja - Królowa Polski