Buc w terenówce


Dzień zapowiadał się nie najgorzej. Zajechałam pod bank, by pokłonić się ścianie i otrzymać trochę gotówki, stanęłam na pierwszym wolnym miejscu parkingowym i jak przystało na perfekcjonistkę, zaparkowałam przy samym trawniku, żeby nie zajmować dużo miejsca. Obok w odstępie 2 metrów stał samochód terenowy (który chyba nigdy nie widział terenu, bo pomimo mżawki i błota świecił się jak psu jaja). Z opuszczonej szyby wystawała głowa Jabby, ćmiąca papierosa. -"Jak pani zaparkowała? Trzeba tak parkować, żeby ktoś się jeszcze zmieścił obok pani"- stwierdził Jabba, mimo, iż sam stanął jak krowa zajmując wypasionym Jeepem dwa miejsca parkingowe naraz. -"A pan to niby jak stoi?" - zripostowałam uszczypliwie podniesionym głosem, choć miałam ochotę odpowiedzieć "spierdalaj, ty szowinistyczna świnio!!!". Zmierzyłam go lekceważącym spojrzeniem i odwróciłam się na pięcie. Wracając z bankomatu już kombinowałam, jak by mu skutecznie zepsuć humor. Najbardziej satysfakcjonowałoby mnie walnąć Jabbę w mordę z pięści i pielęgnowałam tę myśl, jako najtrafniejszą, niestety samochodu już nie było po moim powrocie.

Dlaczego to zdarzenie tak mnie poruszyło i wywołało taką agresję? Winą jest podejście drugiego człowieka. Gdyby ten facet uśmiechnął się i zagadał inaczej, moja reakcja byłaby zupełnie odmienna.

Słowo skierowane do drugiego człowieka nie jest bez znaczenia, ton i intencje także.

Ten człowiek, został przeze mnie scharakteryzowany negatywnie i taki jego obraz został mi w pamięci, bo był złośliwy. Stwierdził, że ma do czynienia z "babą za kierownicą", którą za wszelką cenę trzeba "pouczyć" jak parkować. Ja przez dłuższy czas chodziłam zła i wkurzona. Jaki z tej banalnej opowiastki morał?

Jesteśmy odpowiedzialni za nasze słowa, bo mogą drugiego człowieka uskrzydlić, ale mogą go także skutecznie dobić. Mogą bliźniego zbliżyć do Boga, ale i mogą rzucić w objęcia szatana. Co więcej słowo wypowiedziane niefortunnie, do którego prawie nie przywiązaliśmy wagi, które skanalizowało na chwilę naszą agresję, frustrację, złośliwość idzie dalej, kalecząc kolejne osoby poprzez skrzywdzonego człowieka, który otrzymane słowo nosi w sobie.

W prologu Ewangelii św. Jana czytamy:

Na początku było Słowo
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.

Ono było na początku u Boga.

Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.

W Nim było życie.
a życie było światłością ludzi,

a światłość w ciemności świeci
i ciemność jej nie ogarnęła.

Czy moje słowo niesie życie czy śmierć - czy ktoś się nad tym zastanawia? Czy moje słowo jest światłością, która rozprasza ciemności, czy wnosi mrok w życie drugiego człowieka, czasem na bardzo długi czas? Możemy skrzywdzić bliskiego nam człowieka, który długo ma problemy z przebaczeniem usłyszanego słowa , a czasem nawet zmienia go na stałe.

Myślę, że to ważne, by czuć się odpowiedzialnym za swoje słowa. Starajmy się ludziom mówić dobre rzeczy. Uskrzydlać ich dzień, patrzeć jak dzięki niemu dobro rozszerza się i promieniuje. :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to jest być mamą?

Dwadzieścia trzy

Po czym poznać, że się kochają?