Posty

Wyświetlanie postów z 2018

Adwentowe MY

Kolejny adwent w naszym życiu mruga do nas ciepłym płomyczkiem pierwszej adwentowej świecy. Adwent to oczekiwanie i to nie takie oczekiwanie, jak dziecko czeka na prezent od św. Mikołaja, bo prezent jest niespodzianką, zaskoczeniem, czymś nieprzewidywalnym. Oczekiwanie na Zbawiciela dla Żydów  było poprzedzone przepowiedniami proroków i Bożą obietnicą. Wiedzieli na kogo czekają, nie wiedzieli natomiast, kto to ma być i co konkretnie ma im przynieść. My, chrześcijanie poszliśmy krok dalej. Nasze oczekiwanie jest bardziej konkretne. Znamy Jezusa z kart Pisma św., z Bożego objawienia, a jednak czekamy. Trochę tak, jak czeka kobieta w stanie błogosławionym na narodzenie swojego maleństwa. Obcuje z nim, czuje jego ruchy pod sercem, widzi podczas badań USG, czyta mu bajki, śpiewa i mówi do niego. To oczekiwanie przybiera na sile i staje się z biegiem czasu niecierpliwe i pełne tęsknoty. Cała rodzina zaczyna tęsknić i nie może doczekać się dnia narodzin. Tak właśnie czekamy na Jezu

Nie zmarnowane cierpienie

Nie zmarnowane cierpienie   Święto zmarłych i cały listopad nastraja do rozmyślań nad życiem doczesnym, życiem wiecznym, sensem życia, a czasem też nad sensem cierpienia. Właśnie cierpieniu chciałam poświęcić ten artykuł. Nie lubimy tego słowa i chętnie wykreślilibyśmy je ze słownika. Cierpienie, czy fizyczne, czy też psychiczne kojarzy się najczęściej z bólem, dopustem Bożym, czasem zwątpieniem w Bożą opiekę. Chętnie odsunęlibyśmy je daleko od siebie, szukając środków przeciwbólowych, terapeutów, czy też używek typu alkohol. Czy można pokochać swoje cierpienie? To pytanie wykracza mocno ponad racjonalne spojrzenie ludzi niewierzących. To pytanie z rodzaju: czy można pokochać swój krzyż? Chrześcijanie mogą, a nawet powinni przymierzyć się do takiego pytania. Chrystus sam zachęca: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24) . Po co mamy cierpieć niedogodności, ból, rozterki, kiedy może być przy

Practise, what you preach

Wiecie, czego dzieci nie lubią u rodziców? Co je dezorientuje i wybija z rytmu życia? Nie zakazy, lub nadmierna surowość, czy brak wolności. Nie to, a brak konsekwencji! Jeśli dziecku coś obiecujemy - należy dotrzymać obietnicy! Ono ma pewność, że kto, jak kto, ale rodzic dotrzymuje słowa. Jeżeli nałożymy karę - nie powinno się jej zmieniać lub odwoływać. Liczy się tu nie tyle dotkliwość kary, lecz konsekwencja jej wyegzekwowania. Jeśli natomiast w obu przypadkach istnieje uzasadniona przyczyna niedotrzymania umowy, należy obowiązkowo wyraźnie dziecku wyjaśnić powód. Jeżeli natomiast sromotnie się pomyliliśmy w stosunku do dziecka, skrzywdziliśmy je słowem albo czynem musimy mieć odwagę przyjść, przyznać się do winy i przeprosić. Nie stracimy w ten sposób autorytetu rodzicielskiego ani nie będzie to przejaw naszej słabości. Utrwali to naszą wiarygodność i autentyczność. Jest takie powiedzenie w jęz. angielskim: PRACTISE, WHAT YOU PREACH. Postępuj zgodnie z głoszo

O śmierci z dziećmi

Temat śmierci wraca i pojawia się cyklicznie w naszym życiu nie tylko przy okazji świąt Wszystkich świętych i Zaduszek. To bardzo trudny temat do rozmowy z dziećmi w momencie śmierci kogoś bliskiego. Nie da się o tym mówić, gdy się cierpi po stracie ukochanej osoby. Nie da się też słuchać. Wtedy można jedynie milczeć i kochać. Kochać zmarłą duszę odchodzącą w objęcia swojego Stworzyciela i modlić się za nią. Kochać tych, co zostali i współodczuwać z nimi. Trwać przy nich. Darować im swoją nienachalną obecność. O śmierci trzeba rozmawiać, gdy uczucia przygasną. W sposobnych chwilach mówię dzieciom o śmierci jako o przejściu i bramie. To nie jest tak - tłumaczę, że człowiek umiera na wieki i choć go nie widzimy, nie dotykamy, tak jak Jezusa, Maryję, czy świętych - oni z nami są. Niewidzialni obecni, potrzebujący modlitwy bardziej jeszcze niż tu na świecie. Moja przyjaciółka poświeciła się opiece swoim chorym rodzicom. Kochała ich i spędzała z nimi życie. Nie umiała ułożyć sobie sw

Kraj Maryi

W dniu 11 listopada, jak i podczas wszystkich świąt narodowych zastanawiamy się nad tym, czym jest dla nas  ojczyzna, czy to słowo dla nas coś znaczy, czy może jest już w dobie globalizacji przebrzmiałe. Nie ma się co czarować, przebrzmiewa ono w kolejnych młodych pokoleniach. Prawnuki nie pamiętają pradziadków i prababć, którzy oddawali życie za Polskę, nie przywiązują wagi do symboli narodowych. Nad ojczyznę cenią sobie wyjazd za granicę, by się tam kształcić, pracować i tam układać sobie życie. Słowo „ojczyzna” staje się pustym sloganem, wspominanym tylko przy okazji świąt państwowych. Trudno się dziwić. Młodość nie potrzebuje socjału, żeby żyć na garnuszku państwa. Młodość potrzebuje rozwijać skrzydła, sięgać chmur, zdobywać to, co do tej pory niezdobyte i iść w nieznane, by okiełznać swój świat. Nie zatrzymają jej obietnice ileś tam plus. Pokolenie socjalistów wychowało pokolenie współczesnych 40-50 latków, którym za wszelką cenę starało się zapewnić rodzinie byt w trudn

Jaki jest świat naszych dzieci?

Czy wiecie co porabiają Wasze dzieci w czasie wolnym? Czy przeglądacie ich czasopisma, które z zapałem im kupujecie, dumni, że dziecko zagłębia się w ulubionej gazecie? Czy oglądacie razem z nimi choć jeden odcinek serialu, które dziecko śledzi? A może spoglądacie zza ramienia w jakie gra gry komputerowe? Warto poświęcić trochę czasu dziecku, gdy jest jeszcze w wieku wczesnego dojrzewania, aby być na bieżąco z tym, czym ono żyje, alby móc zawczasu je korygować, wyjaśniać i uczyć życia. Proponuję, by dać dziecku POWOLI dojrzewać do różnych rzeczy. Nie przeskakiwać pewnych etapów życia. Córeczka nie musi być super trendy, bo mama uwielbia ją stroić. Nie musi w wieku 12 lat malować paznokci, ani za wcześnie zacząć korzystać z makijażu.  Dziewczyny w wieku podstawówkowym powinny ubierać się ładnie, ale skromnie, a nie przychodzić do szkoły ubrane jak miss na wybiegu, albo nosić ciuchy nieodpowiednie do swojego wieku. Farbowanie włosów i robienie tatuaży na wakacjach u małych dziew

"Widać, jesień się zbliża..."

Obraz
Są bajki, które nigdy się nie starzeją. Mój mąż tak ma z Muminkami. Ja kocham Narnię. :) Towarzyszą nam w naszym dzieciństwie, następnie, z krótką przerwą, wracamy do nich jako rodzice z każdym dzieckiem od nowa, a potem na pożegnanie rozczytujemy się i rozsmakowujemy w nich z przyjemnością jako dziadkowie (liczę że doświadczę kiedyś tego ostatniego przyjemnego etapu także). "Któregoś wczesnego ranka w Dolinie Muminków Włóczykij obudził się w swoim namiocie i poczuł, że nadeszła jesień i czas ruszać w drogę. Taki wymarsz jest zawsze nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia, temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść. Tam gdzie stał namiot, świeci pusty prostokąt zbielałej trawy. Później, kiedy zrobi się dzień, zbudzą się p

Luźne myśli na okoliczność rocznicy :)

Obraz
Nie jestem ekspertem od małżeństw i nie mam recepty na super szczęśliwe małżeństwo. W myśl zasady : "każdy orze, jak może" staramy się przeżyć każdy dzień razem z dobrym finałem. PO 24 latach wspólnego życia ludzie się już chyba siebie nauczyli, poprzejmowali wzajemnie swoje nawyki i przesiąkli sobą na wskroś .... jeżeli się kochają. I nawet, jeśli zdarzają się różne gorsze epizody, nie trwają krótko, a człowiek tęskni do tych momentów, gdy było super i dąży do poprawy tego, co się popsuło. Podobnie, jak ze spowiedzią. Jaką mamy relację z Bogiem, taką mamy relację z małżonkiem. Szczęśliwe katolickie, małżeństwo opiera się na wierze w Boga i ciągłej poprawie oraz na WOLI bycia razem aż do końca. Wola jest nadrzędna względem uczucia, czy emocji i ona jest główną składową słowa "MIŁOŚĆ". Życiu szczęśliwego małżeństwa stale towarzyszą krzyże, potknięcia, a nawet upadki. Nie oznacza to, że przestało być szczęśliwe. Człowiek zniesie wiele od świata, gdy ma w domu w

Póki co...

Obraz
Wędrując po tym świecie, napotykam różne postawy i życiorysy świętych ludzi, którzy zadziwiają mnie swoim życiem, poświęceniem i determinacją. Byli doświadczani i prześladowani bardziej, niż niejeden śmiertelnik, a mimo to czuli się w tym szczęśliwi...   Im bardziej próbuję dążyć do świętości, im mocniej pragnę zmieniać siebie i pracować nad sobą, by móc spotkać się z Panem i zjednoczyć z Nim w niebie, tym wyraźniej widzę, że góra staje się coraz bardziej stroma. Zamiast zobaczyć szczyt, ciągle z mgły wyłania się kolejne niełatwe podejście. Uświadamiam sobie, ile jeszcze jest do zrobienia. Zauważam, jaką nędzą jestem i niewdzięcznikiem. Widzę dysonans i nieskończoną przepaść między swoim marnym i nieudolnym życiem a prawdziwą świętością i poświęceniem.   Uratować mnie może NIE moja skrucha, próby poprawy i bycia dobrym, to nieskończenie mało. Uratować przed zatraceniem duszy może tylko Boże Miłosierdzie. Być wiernym Bogu w cierpieniu, opuszczeniu, smutku, bólu i niedos

Podatek od głupoty

Obraz
Raz na parę lat wymiękam i robię najbardziej bzdurną rzecz w życiu, a mianowicie gram w totka. Najtańszy, najprostszy kupon, bo wiecie, jak mam wygrać, to nie ważna ilość, tylko sama próba. ;) Wkładam potem małą karteczkę do portfela i przez cały dzień snuję plany, co ja bym tu... Przez cały dzień jestem bogaczem, który rozdaje pieniądze na różne cele, spłaca kredyt i różne długi za jednym zamachem. Mam gest! "Robię oko" do św. Józefa, który zna moje problemy i przypisuję Jemu wszelkie zaszczyty, w razie gdyby mi się udało. Cóż, nigdy nic się nie udało. Tym razem także. :) Syn, widząc moje "chybił trafił" na stole spojrzał na mnie i roześmiał się. -Mamo, przecież wiesz, że naszej rodzinie nic nie przychodzi ot tak. Łatwo. Musimy sobie zapracować. A to, to tylko za przeproszeniem, podatek od głupoty, na który nabiera się tysiące ludzi. Przytaknęłam i "zeszłam na ziemię". Cóż, św. Józefie, chyba znów rozminęłam się z Twoim pomysłem. Przyszła m

Gdy dziecko wyjeżdża na obóz

Obraz
- Ale pamiętaj! Zadzwoń jak dojedziesz! - pouczałam w ostatnich słowach córkę wyjeżdżającą na obóz, machając rękami w stronę autobusu. Na spotkaniu organizacyjnym pan wuefista szkolny uprzedzał nas lojalnie: - Mieszkają w domkach, w lesie. Będzie dużo atrakcji. Trochę taki obóz przetrwania. Poradzą sobie. Proszę w żadnym wypadku nie przyjeżdżać i odwiedzać. Przecież nie wywożę waszych dzieci na wieczność, tylko na 8 dni! Jeżeli już uprzecie się państwo, by przyjechać w niedzielę w odwiedziny, to zabraniam dzieciom sprzątać w pokojach! - Pewnie będą chodzić brudne, niedomyte, ale mają być samodzielne! - zakończył monolog pan Piotr. - Aha, dla odważnych rodziców - spróbujcie "zaryzykować" i nie dawać dziecku telefonu na wyjazd. Nie będą za nim tęsknić. - dodał na zakończenie. Chyba taka odważna to jeszcze nie jestem. - Przeleciało mi przez myśl, ale od razu spodobało mi się podejście organizatora. Córka spakowała się sama i zabezpieczona w psikacze antykleszczowe wyjec

Praca w cieniu rodziny

Obraz
U progu półwiecza mojej bytności na tej ziemi zastanawiam się nad miomi wyborami. Praca zawodowa mnie zawsze pochłaniała i poświęcałam jej maximum czasu i energii. Nie interesowały mnie specjalnie stanowiska ani zaszczyty, ale koncentrowałam się zawsze na dobrze wykonanym zadaniu, na praktycznej nauce zawodu. Kilka razy, w różnych firmach miałam propozycję i okazję, by zająć stanowisko kierownicze w zespole. Niespecjalnie mnie to pociągało. Gdy pracowałam w moim pierwszym miejscu, świeżo upieczony mąż powiedział mi: albo zmienisz pracę, albo tego nie zniosę. Powód? Tak bardzo przenosiłam emocje i stres do domu, że nie dało się ze mną normalnie rozmawiać. Ciągłe wyjazdy, targi, spotkania z klientami do późnych godzin. Odeszłam, wybrałam męża. I choć jeszcze przez dwa lata były szef wydzwaniał, czy nie zmieniłam zdania, byłam konsekwentna w wyborze. Drugie miejsce było dla mnie wyśnionym miejscem pracy. Urodziłam dwóch synów i, pomimo dojazdów, jakoś sobie radziłam. W kolejnej firm

Szczęśliwość

Obraz
- Mamo, jak będę dorosły, to dużo zarobię- snuł wiele lat temu swoje marzenia młodszy syn. - I wiesz co? Kupię ci piękne czerwone ferrari! - składał swoje płomienne deklaracje. Teraz czasem jeszcze opowiada mi, że chciałby mi kupić buty topowej światowej marki. Czy czujesz się szczęśliwy? Czasami pewnie tak. Bywają chwile, gdy to potężne uczucie rozpiera człowieka od wewnątrz gwałtownie. Ale... Czy nie jest tak, że raczej innych ludzi postrzegasz jako tych szczęśliwszych? - Ale oni się kochają, jaka wspaniała rodzina - Tamtym to się powodzi! Ciągle jakieś wyjazdy zagraniczne. Jeżdżą, bo mają za co. Im to dobrze... - Ona to chyba jest w czepku urodzona! Ciągle się jej udaje. Ma w życiu farta, że tylko grać w totka. Szczęśliwość postrzegamy przez pryzmat materii, spełnienia zachcianek, marzeń, pragnień, czy po prostu kaprysów. Widać to jaskrawo u dzieci, które marzą o zabawce, albo rolkach, czy nowym smartfonie. Nie doceniają tego, co tak naprawdę czyni je szczęśliwymi na

Że tak im było dane

Obraz
Że tak im było dane zestarzeć się jak świątkom przy drodze tak samo spróchniali tak samo poorani mrozem i zawieją Że tak im dozwolono iść serce w serce biodro w biodro zmarszczka w zmarszczkę Że tak im darowano istnieć w sobie podwójnie i milczeć wzajemnie Że tak im dopuszczono by nawet w sen wchodzili razem on ją obejmował na poduszce by o kamień snu nie zraniła stopy Że tak ich wysłuchano aby to on czerwone jabłko niósł jej do szpitala i ukląkł w jej ostatniej łzie Autor: Anna Kamieńska Nieraz bywa inaczej, gorzej, smutniej i trudniej ... między wami. To nic. Pomyśl ... Każdy święty małżonek miał pod górkę. Każdy miał troski i kłopoty duże i małe. Każdy borykał się z naprawdę poważnymi problemami dnia codziennego. Nie we wszystkim od razu był święty i nie zawsze mógł sobie popatrzeć w lustro. Każdemu dobremu małżonkowi zdarzało się nie mieć cierpliwości do swojej żony, a żonie do męża. Czasem łza niejedna uroniona w poduszkę z kr

Plewię ogródek, czyli rozmyślania o życiu

Obraz
Plewię ogródek. Cały dzień, trawka po trawce. Plewię, bo gdybym zostawiła na parę dni, to chwasty silniejsze, niż marchewka, pietruszka, cebula czy buraczki tak wybujają, że nie będzie co zbierać z tych paru grządek. To niebywałe, jak bardzo witalne są chwasty. Nie łapie ich żadna choroba. Są silne, zdrowe i rosną w tempie przyśpieszonym. Rośliny uprawne odwrotnie. A to czepi się jakiś "parch", a to dostanie rdzawych liści albo oblegnie je mszyca. Musisz o nie dbać, podlewać, nawozić, plewić, bo nie urosną albo wyrosną nędzne. Jakże podobnie wyglądają relacje międzyludzkie. Wydawało mi się, że to, czym żyję obecnie: moje relacje rodzinne, moje przyjaźnie, pozostaną niezmienne i trwałe. Same z rozpędu będą, niczym perpetuum mobile, sobie żyć i funkcjonować. Nic bardziej mylnego. Wszystko jest w ruchu. Nierozłączna przyjaźń z siostrą, bliskie kontakty z przyjaciółmi ciągle podlegają weryfikacji czasowej i życiowej. Ludzie się zmieniają. Okoliczności życia się zmieniają

Telebiskup Fulton Sheen

Obraz
Bp Fulton Sheen to bliski memu sercu Boży Człowiek, który tłumaczy mi najprościej jak się da trudne sprawy wiary.   BP Fulton Sheen prowadził program, którego popularność przebijała Franka Sinatrę. Był pierwszym w historii teleewangelistą. Odbierając nagrodę Emmy, żartował: „Dziękuję moim autorom: Mateuszowi, Markowi, Łukaszowi i Janowi”. W każdy wtorek o godz. 20.00 miliony Amerykanów gromadziły się przed telewizorami, aby oglądać program „Życie warte życia”. Audycję nadawano na żywo z nowojorskiego Adelphi Theater. „30 sekund!” – oznajmiał głos z reżyserki. Publiczność milkła i po chwili na scenie pojawiał się wysoki, dostojny biskup w czarnej sutannie, z piuską na głowie i krzyżem biskupim, z fioletową peleryną narzuconą na ramiona. Kłaniał się, rozbrzmiewały oklaski. Patrząc prosto do kamery, rozpoczynał: „Przyjaciele, dziękuję za to, że pozwoliliście mi przyjść znowu do waszego domu…”. 27 minut i 30 sekund Program Sheena w niczym nie przypominał występów dzisiejszych

Boże Ciało - idziemy za Panem

Obraz
Boże Ciało. Nie wyobrażam sobie, aby nie pójść na ogólnorzeszowską procesję. Jedziemy z naszej wsi. Córa w tym roku już nie sypie kwiatów, a syn nie idzie w delegacji szkolnej. Po tylu latach to już tradycja, ale zupełnie inne doświadczenie. Idę w innym miejscu. Nie taszczymy już worków z kwiatami, nie pilnujemy szyku. Uwielbiamy Pana w zupełnie inny sposób, w tłumie. Jak co roku morze ludzi. Całe rodziny. Kolorowo od kwiatów, pięknych strojów, kolorowych parasolek przeciwsłonecznych. Wszędzie pachnie kadzidłem przemieszanym z zapachem kwiatu lipowego. Msza prymicyjna młodych kapłanów, którzy niosą Chrystusa przez miasto. To ich pierwsza taka publiczna posługa. Błogosławią mieszkańcom swoim prymicyjnym błogosławieństwem pełnym mocy, przed którym klęka nawet biskup. Podążamy za Najświętszym Sakramentem. Staruszkowie, którzy nie wahają się przyklękać, choć potem ciężko wstać. Prosty ksiądz, staruszek, który zabrał rower, bo bez niego miałby siły, by iść... S

Kradzież Bożej własności

Obraz
Zdarzyło się wam coś ukraść? Ja niestety muszę się do tego przyznać. Zdziwienie? :) Tak, kradnę i zawłaszczam Boże Dzieła i Pomysły. Czasami przebije się przez moja twardą skorupę coś dobrego. Na przykład okazja do zaangażowania się w dobre dzieło, albo mam możliwość wsparcia kogoś materialnie, czy duchowo. Czasem wykonam coś wyjątkowo starannie, napiszę nie najgorszy tekst. Zdarza się, że dostaję od innych wyrazy uznania. I przychodzi myśl... Oto JESTEM! Wspaniała. Lubiana. Świetna. Mądra. Mam sukces.  Moje EGO rozrasta się do rozpuku. I momentalnie złażą się robaki: Jestem lepsza od innych. Mogę krytykować, bo lepiej się znam. Wywyższam się, bo posiadłam wszelki rozum. Wybieram, wypowiadam się. Rządzę! Jakim prawem? Każda DOBRA myśl jest dziełem Boga w Tobie, pochodzi od Ducha św. Każda chwila, okazja, gdy czujesz się potrzebna i spełniona jest wynikiem Bożego natchnienia. WIĘC... Co za tym idzie... Każde dobre słowo, komplement, podziw, szacunek nie należą