Gdy dziecko wyjeżdża na obóz
- Ale pamiętaj! Zadzwoń jak dojedziesz! - pouczałam w ostatnich słowach córkę wyjeżdżającą na obóz, machając rękami w stronę autobusu.
Na spotkaniu organizacyjnym pan wuefista szkolny uprzedzał nas lojalnie:
- Mieszkają w domkach, w lesie. Będzie dużo atrakcji. Trochę taki obóz przetrwania. Poradzą sobie. Proszę w żadnym wypadku nie przyjeżdżać i odwiedzać. Przecież nie wywożę waszych dzieci na wieczność, tylko na 8 dni! Jeżeli już uprzecie się państwo, by przyjechać w niedzielę w odwiedziny, to zabraniam dzieciom sprzątać w pokojach!
- Pewnie będą chodzić brudne, niedomyte, ale mają być samodzielne! - zakończył monolog pan Piotr.
- Aha, dla odważnych rodziców - spróbujcie "zaryzykować" i nie dawać dziecku telefonu na wyjazd. Nie będą za nim tęsknić. - dodał na zakończenie.
Chyba taka odważna to jeszcze nie jestem. - Przeleciało mi przez myśl, ale od razu spodobało mi się podejście organizatora.
Córka spakowała się sama i zabezpieczona w psikacze antykleszczowe wyjechała z koleżankami na swój pierwszy obóz (nie licząc dwóch wcześniejszych kolonii).
Po pożegnalnych uściskach i całusach rzuciła kontrolnie:
- Odpoczniecie sobie trochę ode mnie, co nie?
Spojrzałam na nią zaskoczona pytaniem.
- Kochanie! Nie potrzebuję od ciebie sobie odpoczywać. Nigdy się z tobą nie męczę. Co ty wygadujesz?!- Powiedziałam.
Uśmiechnęła się, jakby właśnie takiej odpowiedzi ode mnie oczekiwała.
Wieczorem pierwszego dnia zgodnie z obietnicą dzwonią do mnie całą grupą ogromnie podekscytowane.
- Mamo miałyśmy mysz w pokoju. Wszystko tu pogryzła, ale chyba uciekła. - Usłyszałam taką rewelację na początek.....i na koniec.
Co parę dni wysyłałam po jednej kontrolnej wiadomości do mojego dziecka. Bez odpowiedzi. Pół godziny przed powrotem dostałam enigmatycznego smsa o treści: "dojeżdżamy", co oznaczało, że mam natychmiast wsiąść do auta i odebrać pociechę.
Stojąc z boku spoglądałam na kłębowisko ludzi, pełne powitań z rodziną i pożegnań z przyjaciółmi. Ostatnie podpisy na koszulkach, uściski, okrzyki i ostatnie wygłupy.
W aucie spadła na mnie lawina opowieści i obozowych rewelacji, jakby w ciągu 5 minut chciała mi naraz zrelacjonować i streścić całe 8 dni.
- Strzelałam z łuku i strzelby, jeździłam na rowerze i tyrolce, grałam w chaos, pływałam na kajakach, byłam na ściance wspinaczkowej. Uderzyłam się w głowę jak spadłam z deski surfingowej, ugryzła mnie dwa razy pszczoła i raz bąk. Obiady były niedobre, przeżyłam chrzest obozowy, ale najfajniej było z dziewczynami w domku.
- Dlaczego nie dzwoniłaś w trakcie obozu? - zapytałam znienacka.
- Mamo, nie było czasu na pogawędki. Non stop mieliśmy różne zajęcia! - odparła.
- Nawet późnym wieczorem?
- Szczególnie wtedy! - roześmiała się.
- A inne mamy dzwoniły do twoich koleżanek?
- No i tego właśnie nie rozumiem PO CO?! Dzwoniły po parę razy dziennie.
I tak sobie pomyślałam, że cieszę się tym, że młoda pakuje się sama, umie się o siebie zatroszczyć, potrafi obejść się bez mamy parę dni, bez strachu i obaw. Umie uwolnić się od rodziców, dobrze się bawić i nie czuje mojego oddechu na swoich plecach. Ba! Wcale go nie potrzebuje!
Czasem warto dać sobie na wstrzymanie. Nie obarczać dziecka własną nadopiekuńczością, a jeśli nas "nosi" to znaleźć sobie jakieś absorbujące zajęcie na czas odpoczynku dziecka poza domem.
Warto dać dziecku szansę wypróbowania samego siebie i swojej samodzielności w miejscu, gdzie i tak znajduje się pod kontrolą i fachowym okiem opiekunów.
Fajnie jest pozwolić dziecku pobyć w siermiężnych warunkach, dać mu się przemoczyć, utytłać w błocie, wysuszyć to wszystko po swojemu i ubrać po raz wtóry na siebie. Dziecko potrafi ocenić swoje ograniczenia i, nie czując troski mamusi na wyciągnięcie ręki, czy odległość wzroku, poradzi sobie samo. Wytrwa w bólu z ubitym kolanem, zniesie chłód i czasem głód, zniesie trudy wędrówki i zmęczenia.
Takie małe przygotowania do dorosłości.
- A pamiętałaś o modlitwie na tym obozie? - zapytałam na zakończenie.
- Modliłyśmy się wspólnie z dziewczynami i na Mszy św. w niedzielę też byłyśmy, choć to daleko.
Nie mam pytań. :D
Na spotkaniu organizacyjnym pan wuefista szkolny uprzedzał nas lojalnie:
- Mieszkają w domkach, w lesie. Będzie dużo atrakcji. Trochę taki obóz przetrwania. Poradzą sobie. Proszę w żadnym wypadku nie przyjeżdżać i odwiedzać. Przecież nie wywożę waszych dzieci na wieczność, tylko na 8 dni! Jeżeli już uprzecie się państwo, by przyjechać w niedzielę w odwiedziny, to zabraniam dzieciom sprzątać w pokojach!
- Pewnie będą chodzić brudne, niedomyte, ale mają być samodzielne! - zakończył monolog pan Piotr.
- Aha, dla odważnych rodziców - spróbujcie "zaryzykować" i nie dawać dziecku telefonu na wyjazd. Nie będą za nim tęsknić. - dodał na zakończenie.
Chyba taka odważna to jeszcze nie jestem. - Przeleciało mi przez myśl, ale od razu spodobało mi się podejście organizatora.
Córka spakowała się sama i zabezpieczona w psikacze antykleszczowe wyjechała z koleżankami na swój pierwszy obóz (nie licząc dwóch wcześniejszych kolonii).
Po pożegnalnych uściskach i całusach rzuciła kontrolnie:
- Odpoczniecie sobie trochę ode mnie, co nie?
Spojrzałam na nią zaskoczona pytaniem.
- Kochanie! Nie potrzebuję od ciebie sobie odpoczywać. Nigdy się z tobą nie męczę. Co ty wygadujesz?!- Powiedziałam.
Uśmiechnęła się, jakby właśnie takiej odpowiedzi ode mnie oczekiwała.
Wieczorem pierwszego dnia zgodnie z obietnicą dzwonią do mnie całą grupą ogromnie podekscytowane.
- Mamo miałyśmy mysz w pokoju. Wszystko tu pogryzła, ale chyba uciekła. - Usłyszałam taką rewelację na początek.....i na koniec.
Co parę dni wysyłałam po jednej kontrolnej wiadomości do mojego dziecka. Bez odpowiedzi. Pół godziny przed powrotem dostałam enigmatycznego smsa o treści: "dojeżdżamy", co oznaczało, że mam natychmiast wsiąść do auta i odebrać pociechę.
Stojąc z boku spoglądałam na kłębowisko ludzi, pełne powitań z rodziną i pożegnań z przyjaciółmi. Ostatnie podpisy na koszulkach, uściski, okrzyki i ostatnie wygłupy.
W aucie spadła na mnie lawina opowieści i obozowych rewelacji, jakby w ciągu 5 minut chciała mi naraz zrelacjonować i streścić całe 8 dni.
- Strzelałam z łuku i strzelby, jeździłam na rowerze i tyrolce, grałam w chaos, pływałam na kajakach, byłam na ściance wspinaczkowej. Uderzyłam się w głowę jak spadłam z deski surfingowej, ugryzła mnie dwa razy pszczoła i raz bąk. Obiady były niedobre, przeżyłam chrzest obozowy, ale najfajniej było z dziewczynami w domku.
- Dlaczego nie dzwoniłaś w trakcie obozu? - zapytałam znienacka.
- Mamo, nie było czasu na pogawędki. Non stop mieliśmy różne zajęcia! - odparła.
- Nawet późnym wieczorem?
- Szczególnie wtedy! - roześmiała się.
- A inne mamy dzwoniły do twoich koleżanek?
- No i tego właśnie nie rozumiem PO CO?! Dzwoniły po parę razy dziennie.
fotka zapożyczona z fotorelacji obozu ze strony FB
Czasem warto dać sobie na wstrzymanie. Nie obarczać dziecka własną nadopiekuńczością, a jeśli nas "nosi" to znaleźć sobie jakieś absorbujące zajęcie na czas odpoczynku dziecka poza domem.
Warto dać dziecku szansę wypróbowania samego siebie i swojej samodzielności w miejscu, gdzie i tak znajduje się pod kontrolą i fachowym okiem opiekunów.
Fajnie jest pozwolić dziecku pobyć w siermiężnych warunkach, dać mu się przemoczyć, utytłać w błocie, wysuszyć to wszystko po swojemu i ubrać po raz wtóry na siebie. Dziecko potrafi ocenić swoje ograniczenia i, nie czując troski mamusi na wyciągnięcie ręki, czy odległość wzroku, poradzi sobie samo. Wytrwa w bólu z ubitym kolanem, zniesie chłód i czasem głód, zniesie trudy wędrówki i zmęczenia.
fotka zapożyczona z fotorelacji obozu ze strony FB
Takie małe przygotowania do dorosłości.
- A pamiętałaś o modlitwie na tym obozie? - zapytałam na zakończenie.
- Modliłyśmy się wspólnie z dziewczynami i na Mszy św. w niedzielę też byłyśmy, choć to daleko.
Nie mam pytań. :D
pamiętam jak dawno, dawno temu, jako stosunkowo świeżo upieczony nauczyciel opiekowałam się grupą siódmoklasistów (14 lat) na pieszej wycieczce, jakieś 15 km, przeszliśmy to w 4 godziny, metą był Kazimierz Dolny, powrót autobusem. Wyszliśmy sprzed szkoły w centrum miasta, żeby wejść na szlak, przewiozłam ich do granicy miasta autobusem miejskim. Wysiedliśmy na pętli po jakichś 10 minutach jazdy. I tu moje dzieciątka wyciągnęły wszystkie, jak jeden mąż, telefony komórkowe - to były te pierwsze komórki z antenką :)- i zaczęły wydzwaniać do rodziców z wiadomością, że wysiadły z autobusu i wszystko w porządku. :) Zdumienie odebrało mi mowę (a sama telefonu wtedy nie posiadałam wcale)...
OdpowiedzUsuńSzok! A to były dopiero początki. Teraz smartfony "dostarczają" dużo więcej "rozrywki" dzieciakom. Niestety. Takie złodzieje czasu. :)
UsuńA ile córcia ma lat? Bo spisała się pięknie.
OdpowiedzUsuńprawie 12 :) Dziękuję Ci Basiu w jej imieniu.
Usuńświetnie!
OdpowiedzUsuńSama swoje chętnie wyślę na taki obóz za parę lat :))