Nie zmarnowane cierpienie
Nie zmarnowane
cierpienie
Święto zmarłych i cały listopad nastraja do rozmyślań nad
życiem doczesnym, życiem wiecznym, sensem życia, a czasem też nad sensem
cierpienia.
Właśnie cierpieniu chciałam poświęcić ten artykuł. Nie
lubimy tego słowa i chętnie wykreślilibyśmy je ze słownika. Cierpienie, czy
fizyczne, czy też psychiczne kojarzy się najczęściej z bólem, dopustem Bożym,
czasem zwątpieniem w Bożą opiekę. Chętnie odsunęlibyśmy je daleko od siebie,
szukając środków przeciwbólowych, terapeutów, czy też używek typu alkohol.
Czy można pokochać swoje cierpienie? To pytanie wykracza
mocno ponad racjonalne spojrzenie ludzi niewierzących. To pytanie z rodzaju:
czy można pokochać swój krzyż?
Chrześcijanie mogą, a nawet powinni przymierzyć się do
takiego pytania. Chrystus sam zachęca: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się
zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Po co mamy cierpieć
niedogodności, ból, rozterki, kiedy może być przyjemnie, łatwo i bezboleśnie?
Jezus na to ma odpowiedź: Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto
straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za
korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę
poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem
Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy
odda każdemu według jego postępowania. (Mt16, 25-27)
Cierpienie człowieka uszlachetnia, uczy pokory i zmusza też
czasami do rewizji własnego życia. Ale to nie wszystko. Cierpienie może stać
się także rodzajem modlitwy. Jeżeli jest
ono przyjęte i potraktowane jako łaska i możliwość zrobienia czegoś dobrego,
staje się modlitwą głębszą niż wszystkie inne modlitwy wyśpiewane czy wyklepane
w domu i w kościele. Dlaczego? Ponieważ
mamy współudział w Męce Chrystusa, ponieważ Jezus przyjmuje nas pod swój krzyż,
byśmy mogli iść i dźwigać go razem z Nim. Bezinteresowne cierpienie za duszę w
czyśćcu, pomaga jej się stamtąd szybko wydostać, a cierpliwie ofiarowane
cierpienie za grzesznika wyprasza dla niego łaskę nawrócenia.
Chcemy wyprosić u Boga tyle łask, to dlaczego jest tyle
zmarnowanego cierpienia? Pewien zakonnik, za każdym razem, gdy doświadczał
silnego bólu głowy mówił: „robię z
cierpienia moją ofiarę przebłagalną, nie będę przecież cierpieć jak
krowa”. Dosadnie powiedziane, ale dotyka
sedna rzeczy. Każde cierpienie, fizyczne, psychiczne, czy duchowe, każde
poniżenie, przykrość wyrządzoną przez drugiego człowieka, każde życiowe
niepowodzenie, czy zmęczenie, wszystko to możemy ofiarować Bogu w jakiejś
intencji, która jest dla nas ważna i pilna. Jezus, żyjąc na ziemi „przerobił”
wszystko, co związane jest z „byciem człowiekiem”, także w sensie negatywnym.
Zna smak bólu, ośmieszenia, odrzucenia, wzgardzenia, wyrządzonej krzywdy,
niezrozumienia, opuszczenia przez przyjaciół, zmagania się z pokusami.
Ofiarujmy każdą konkretną sytuację, która nas boli, czy smuci, czy też
przysparza trosk. Taka ofiara to jak telegram, który ślemy do nieba. Nie może
zostać niezauważony. Tyle cierpienia marnuje się codziennie… A przecież każde
cierpienie przytulone do Chrystusowego krzyża nie tylko umacnia nas w wierze i
pogłębia jedność z cierpiącym Zbawicielem, ale
nabiera mocy sprawczej, mocy zbawczej.
Do podejmowania cierpienia przekonuje tak słowem, jak i
postawą życiową Jan Paweł II: „W swoim ludzkim cierpieniu każdy człowiek może
stać się uczestnikiem odkupieńczego cierpienia Chrystusa .Waszym bólem możecie
umocnić chwiejnych, wezwać do poprawy upadających, napełnić spokojem i ufnością
tych, którzy wątpią i są przerażeni. Wasze cierpienia jeśli całkowicie przyjęte
i połączone z cierpieniami Ukrzyżowanego, mogą stać się wyjątkową mocą w walce
o zwycięstwo dobra nad mocami zła, które na różne sposoby zagrażają współczesnemu
człowiekowi, (...) cierpienie jest w świecie po to, ażeby wyzwalało miłość,
ażeby rodziło uczynki miłości bliźniego, ażeby całą ludzką cywilizację
przetwarzało w cywilizację miłości".
Korzystajmy z cierpienia, jak z łaski, którą dał nam Bóg, by się
uświęcić, jak z drogowskazu, który może jest „czerwoną lampką”, mówiącą „stop!
Nie tędy droga. Idziesz w złą stronę”, jak z daru, który możemy „wręczyć”
bliźniemu, wstawiając się za nim u Bożego Tronu.
Komentarze
Prześlij komentarz