Co, kiedy plany zmieniają się na gorsze?
Planujesz w życiu wiele rzeczy. W zasadzie większość. Bez
zaplanowania sensownie całego dnia, przynajmniej z grubsza, nie bardzo wyobrażam
sobie funkcjonowania. W pracy też zajmuję się planowaniem, więc mam już to we
krwi… ;)
Planowanie codzienne, czy tygodniowe wychodzi mi łatwiej. Prościej
zweryfikować plany na bieżąco. Niestety z planowaniem długofalowym są problemy.
Niektóre plany bywają ambitne, inne bardzo przyjemne (tym bardziej, że nie
planujemy raczej rzeczy przykrych, czy złych). Zdążysz się do nich przyzwyczaić
obyć i nacieszyć na zaś. Życie jednak weryfikuje je bardzo brutalnie
trywialnymi metodami. Najbardziej boli NIE wstyd, że nie wyszło, poczucie
poniżenia, czy straty czegoś. Najbardziej mnie bolą te sytuacje, kiedy dziecko
płacze, bo obiecałam, a ono oczami wyobraźni już żyje tym planem i jest
podniecone, bo mama OBIECAŁA. Tak, to jest smutne. Bolesny jest smutek w oczach
męża, któremu wydaje się, że zawiódł w jakiejś materii. Bo wiesz, że czuje
porażkę, czasem nawet życiową… Boli, bo go kochasz i nie bardzo umiesz temu
zaradzić, a przecież akceptujesz każdą rzecz, która się zdarza, bo przecież
chciał jak najlepiej.
To wszystko bardzo boli. Boli też myśl, że z powodu nagłej
zmiany w życiorysie, która pociąga kolejną reorganizację przyszłości, możesz
stracić przyjaciół, którym też być może coś obiecałaś i liczą na Ciebie. Czasem
tak wiele osób na Ciebie liczy, a Ty z powodu głupiego potknięcia, lub z powodu
okoliczności niezależnych od Ciebie zawodzisz… Dziś to wszystko mnie boli. Nie pytajcie dlaczego...
Fajnie byłoby żyć bez planów. Coraz częściej tak robię. Nie obiecuję
sobie zbyt wiele i przyjmuję to, co przynosi dzień, tydzień, miesiąc. W
zasadzie chyba tak być powinno. Bóg sam weryfikuje nasze plany. On zna
przyszłość i wszelkie niebezpieczeństwa, które na nas czyhają. Przecież to Jemu polecamy się
codziennie na modlitwie prosząc o opiekę. Może właśnie dlatego, czując się
proszony i zaproszony, ingeruje. Czasem bardzo radykalnie i drastycznie. Parę
razy uratował mnie i moich bliskich od śmierci, a przynajmniej od tragicznego
wypadku. Może o to chodzi, by zaufać bez zastrzeżeń, bez „ale…”. To właśnie w
takiej chwili trzeba pamiętać o tych fragmentach Pisma św., gdzie Jezus mówi, aby nie brać drugich sandałów, czy sukni
w podróż, gdy mówi, żeby nie troszczyć się o przyszłość, bo od nas zależy tylko
teraźniejszość.
Przyszłość zweryfikuje moje zaufanie. Ona pokaże, czy moja
pokora dziś będzie zbawienna jutro, czy raczej mój bunt i pójście pod prąd
zaprowadzi mnie na manowce i bezdroża.
Krysiu kochana... Ja już to przerobiłam i napisze Ci, że Twoje domysły są słuszne: trzeba być ufnym jak dziecko... brać to wszystko co Pan daje - po myśli i nie pomyśli... Nawet jak w konkretnym momencie będziesz się czuła złamana, przygnębiona, zagubiona, to za chwilę zobaczysz, że ta właśnie opcja jest najlepsza... Sprawdzam to na sobie już od pewnego czasu i mam w sobie spokój, ciszę i radość... A moje młodsze dziecko wypracowało sobie taką formułę: za wszystko co nas spotyka - klęka i dziękuje, bez względu na to, czy z uśmiechem czy przez łzy...
OdpowiedzUsuńDzięki Aga za te słowa.
OdpowiedzUsuń