Pożegnania ...


Pożegnania i rozstania...

Życie naszpikowane jest nimi na każdym kroku.
Jedne przynoszą ulgę, inne skropione są łzami.
Często pożegnania oznaczają przejście do nowego etapu.

Pożegnanie starego człowieka w sobie i otwarcie na NOWE życie po spowiedzi, rekolekcjach, duchowych przeżyciach.

Pożegnania oznaczają też, że dzieci dorastają i zamykamy kolejny etap na drodze do ich dorosłości. Te pożegnania uczą nas, rodziców bardzo wiele. Przy każdym dziecku na nowo. Zaskakują nas, choć wiemy, że to nieuchronne i nieuniknione. To takie rozstania, gdy dziecko jest daleko od domu, ale jest bliżej serca i myśli niż, gdy żyło razem nami pod jednym dachem.

Nigdy nie przekonamy się jak dojrzewają nasze dzieci, jeśli nie oddalimy się o krok i nie pozwolimy im poczuć życie samodzielnie. Dopiero wtedy poznamy, czy nasze wychowanie było dobre, czy złe.

Słyszę, jak ludzie narzekają: taki nieodpowiedzialny, tyle błędów robi. Takie głupoty! Lecą stroskani i robią za swoje dzieci wszystko to, z czym one w życiu powinny się same zmierzyć. A potem znów narzekają, że nic się na błędach nie nauczyły... Nie nauczyły się, bo ich od początku do końca, ze wszystkimi konsekwencjami nie przepracowały, wyręczone szybko przez rodziców.

Upadła natura ludzka jest tak skonstruowana, że niewiele czerpie z doświadczeń (negatywnych) poprzednich pokoleń, popełniając wciąż te same błędy i zaliczając podobne życiowe wpadki.

Czasem myślę sobie, że bez tych potknięć, które przecież też w swoim czasie zaliczyliśmy, przed którymi przestrzegaliśmy nasze pociechy, dzieci się nie nauczą życia.

To tak jakby uczyć dziecko pływać w półmetrowym brodziku. Super sobie radzi, macha rękami i nogami. Nie zachłystuje się i jest git! Jest bezpiecznie i cacy. Idealnie komfortowa sytuacja ... dla rodziców. Jest pięknie. Dziecko uśmiechnięte i radosne. My też. Czegóż do szczęścia potrzeba NAM? Ale dziecko dorasta. Jest nudno w brodziku się taplać. Mama przytrzymuje ze wszystkich sił i czuwa. Ale gdy mama śpi i nie ma "dziecka" pod ręką - dziecko eksperymentuje, gdy mama nie widzi.

Najgorszy wariant ze wszystkich... Efekt zerwania z łańcucha murowany.

Pozwól mu wypłynąć na szersze wody, zachłysnąć się, nawet bardzo i niebezpiecznie. To nic, że się podtopi. To nic, że rozkaszle. Dbaj o to, by się nie zniechęciło i porzuciło podjęty trud.

Brak nadopiekuńczości jest najlepszym prezentem jaki dajesz młodemu człowiekowi, który chce podejmować wyzwania.

Pożegnania z tym, co bezpieczne, dotychczasowe, znane. Pożegnania z klasą, przyjaciółmi, z którymi się lubiliśmy i dogadywaliśmy. Z ulubionym wychowawcą. Nie piszę tylko o licealistach, ale o nas, rodzicach.
Ostatni raz na wywiadowce, ostatni raz w tym gronie. Wzruszające, ale nie smutne. To dobry zaczątek nowego, któremu trzeba wyjść naprzeciw. To też radosny czas fajnych zmian. :)





Komentarze

  1. Między nadopiekuńczością z zwyczajną pomocą jest cienka granica, ilu ludzi, tyle relacji...człowiek osiąga pewien wiek i wtedy rozumie o czym mówili rodzice. Ja już to rozumiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Basiu. My też uczymy się podejścia do dorastających dzieci cały czas. Mark Twain kiedyś powiedział, że jak był nastolatkiem, to miał wrażenie, że ojciec jest żenującym debilem, ale jak skończył 21 lat, ojciec drastycznie zmądrzał. :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak to jest być mamą?

Dwadzieścia trzy

Po czym poznać, że się kochają?