Posty

Practise, what you preach

Wiecie, czego dzieci nie lubią u rodziców? Co je dezorientuje i wybija z rytmu życia? Nie zakazy, lub nadmierna surowość, czy brak wolności. Nie to, a brak konsekwencji! Jeśli dziecku coś obiecujemy - należy dotrzymać obietnicy! Ono ma pewność, że kto, jak kto, ale rodzic dotrzymuje słowa. Jeżeli nałożymy karę - nie powinno się jej zmieniać lub odwoływać. Liczy się tu nie tyle dotkliwość kary, lecz konsekwencja jej wyegzekwowania. Jeśli natomiast w obu przypadkach istnieje uzasadniona przyczyna niedotrzymania umowy, należy obowiązkowo wyraźnie dziecku wyjaśnić powód. Jeżeli natomiast sromotnie się pomyliliśmy w stosunku do dziecka, skrzywdziliśmy je słowem albo czynem musimy mieć odwagę przyjść, przyznać się do winy i przeprosić. Nie stracimy w ten sposób autorytetu rodzicielskiego ani nie będzie to przejaw naszej słabości. Utrwali to naszą wiarygodność i autentyczność. Jest takie powiedzenie w jęz. angielskim: PRACTISE, WHAT YOU PREACH. Postępuj zgodnie z głoszo

O śmierci z dziećmi

Temat śmierci wraca i pojawia się cyklicznie w naszym życiu nie tylko przy okazji świąt Wszystkich świętych i Zaduszek. To bardzo trudny temat do rozmowy z dziećmi w momencie śmierci kogoś bliskiego. Nie da się o tym mówić, gdy się cierpi po stracie ukochanej osoby. Nie da się też słuchać. Wtedy można jedynie milczeć i kochać. Kochać zmarłą duszę odchodzącą w objęcia swojego Stworzyciela i modlić się za nią. Kochać tych, co zostali i współodczuwać z nimi. Trwać przy nich. Darować im swoją nienachalną obecność. O śmierci trzeba rozmawiać, gdy uczucia przygasną. W sposobnych chwilach mówię dzieciom o śmierci jako o przejściu i bramie. To nie jest tak - tłumaczę, że człowiek umiera na wieki i choć go nie widzimy, nie dotykamy, tak jak Jezusa, Maryję, czy świętych - oni z nami są. Niewidzialni obecni, potrzebujący modlitwy bardziej jeszcze niż tu na świecie. Moja przyjaciółka poświeciła się opiece swoim chorym rodzicom. Kochała ich i spędzała z nimi życie. Nie umiała ułożyć sobie sw

Kraj Maryi

W dniu 11 listopada, jak i podczas wszystkich świąt narodowych zastanawiamy się nad tym, czym jest dla nas  ojczyzna, czy to słowo dla nas coś znaczy, czy może jest już w dobie globalizacji przebrzmiałe. Nie ma się co czarować, przebrzmiewa ono w kolejnych młodych pokoleniach. Prawnuki nie pamiętają pradziadków i prababć, którzy oddawali życie za Polskę, nie przywiązują wagi do symboli narodowych. Nad ojczyznę cenią sobie wyjazd za granicę, by się tam kształcić, pracować i tam układać sobie życie. Słowo „ojczyzna” staje się pustym sloganem, wspominanym tylko przy okazji świąt państwowych. Trudno się dziwić. Młodość nie potrzebuje socjału, żeby żyć na garnuszku państwa. Młodość potrzebuje rozwijać skrzydła, sięgać chmur, zdobywać to, co do tej pory niezdobyte i iść w nieznane, by okiełznać swój świat. Nie zatrzymają jej obietnice ileś tam plus. Pokolenie socjalistów wychowało pokolenie współczesnych 40-50 latków, którym za wszelką cenę starało się zapewnić rodzinie byt w trudn

Jaki jest świat naszych dzieci?

Czy wiecie co porabiają Wasze dzieci w czasie wolnym? Czy przeglądacie ich czasopisma, które z zapałem im kupujecie, dumni, że dziecko zagłębia się w ulubionej gazecie? Czy oglądacie razem z nimi choć jeden odcinek serialu, które dziecko śledzi? A może spoglądacie zza ramienia w jakie gra gry komputerowe? Warto poświęcić trochę czasu dziecku, gdy jest jeszcze w wieku wczesnego dojrzewania, aby być na bieżąco z tym, czym ono żyje, alby móc zawczasu je korygować, wyjaśniać i uczyć życia. Proponuję, by dać dziecku POWOLI dojrzewać do różnych rzeczy. Nie przeskakiwać pewnych etapów życia. Córeczka nie musi być super trendy, bo mama uwielbia ją stroić. Nie musi w wieku 12 lat malować paznokci, ani za wcześnie zacząć korzystać z makijażu.  Dziewczyny w wieku podstawówkowym powinny ubierać się ładnie, ale skromnie, a nie przychodzić do szkoły ubrane jak miss na wybiegu, albo nosić ciuchy nieodpowiednie do swojego wieku. Farbowanie włosów i robienie tatuaży na wakacjach u małych dziew

"Widać, jesień się zbliża..."

Obraz
Są bajki, które nigdy się nie starzeją. Mój mąż tak ma z Muminkami. Ja kocham Narnię. :) Towarzyszą nam w naszym dzieciństwie, następnie, z krótką przerwą, wracamy do nich jako rodzice z każdym dzieckiem od nowa, a potem na pożegnanie rozczytujemy się i rozsmakowujemy w nich z przyjemnością jako dziadkowie (liczę że doświadczę kiedyś tego ostatniego przyjemnego etapu także). "Któregoś wczesnego ranka w Dolinie Muminków Włóczykij obudził się w swoim namiocie i poczuł, że nadeszła jesień i czas ruszać w drogę. Taki wymarsz jest zawsze nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia, temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść. Tam gdzie stał namiot, świeci pusty prostokąt zbielałej trawy. Później, kiedy zrobi się dzień, zbudzą się p

Luźne myśli na okoliczność rocznicy :)

Obraz
Nie jestem ekspertem od małżeństw i nie mam recepty na super szczęśliwe małżeństwo. W myśl zasady : "każdy orze, jak może" staramy się przeżyć każdy dzień razem z dobrym finałem. PO 24 latach wspólnego życia ludzie się już chyba siebie nauczyli, poprzejmowali wzajemnie swoje nawyki i przesiąkli sobą na wskroś .... jeżeli się kochają. I nawet, jeśli zdarzają się różne gorsze epizody, nie trwają krótko, a człowiek tęskni do tych momentów, gdy było super i dąży do poprawy tego, co się popsuło. Podobnie, jak ze spowiedzią. Jaką mamy relację z Bogiem, taką mamy relację z małżonkiem. Szczęśliwe katolickie, małżeństwo opiera się na wierze w Boga i ciągłej poprawie oraz na WOLI bycia razem aż do końca. Wola jest nadrzędna względem uczucia, czy emocji i ona jest główną składową słowa "MIŁOŚĆ". Życiu szczęśliwego małżeństwa stale towarzyszą krzyże, potknięcia, a nawet upadki. Nie oznacza to, że przestało być szczęśliwe. Człowiek zniesie wiele od świata, gdy ma w domu w

Póki co...

Obraz
Wędrując po tym świecie, napotykam różne postawy i życiorysy świętych ludzi, którzy zadziwiają mnie swoim życiem, poświęceniem i determinacją. Byli doświadczani i prześladowani bardziej, niż niejeden śmiertelnik, a mimo to czuli się w tym szczęśliwi...   Im bardziej próbuję dążyć do świętości, im mocniej pragnę zmieniać siebie i pracować nad sobą, by móc spotkać się z Panem i zjednoczyć z Nim w niebie, tym wyraźniej widzę, że góra staje się coraz bardziej stroma. Zamiast zobaczyć szczyt, ciągle z mgły wyłania się kolejne niełatwe podejście. Uświadamiam sobie, ile jeszcze jest do zrobienia. Zauważam, jaką nędzą jestem i niewdzięcznikiem. Widzę dysonans i nieskończoną przepaść między swoim marnym i nieudolnym życiem a prawdziwą świętością i poświęceniem.   Uratować mnie może NIE moja skrucha, próby poprawy i bycia dobrym, to nieskończenie mało. Uratować przed zatraceniem duszy może tylko Boże Miłosierdzie. Być wiernym Bogu w cierpieniu, opuszczeniu, smutku, bólu i niedos