Małe i duże upadki
W to niedzielne popołudnie wzniosłam się na wyżyny intelektu i wpadłam na pomysł urozmaicenia końcówki ferii mojej córce. Wybrałyśmy się tylko we dwie na lodowisko. Ostatni raz miałam łyżwy na nogach jeszcze w liceum. Całkiem nieźle, nie chwaląc się, na nich "wymiatałam". ;) Pomyślałam - mózg chyba coś zapamiętał i przypomnę sobie. Jak się później okazało, stojąc na lodzie w wypożyczonych łyżwach - NIE ZAPAMIĘTAŁ!!! Moje Słonko miało łyżwy dopiero drugi raz w życiu na nogach i śmigało, aż przyjemnie było popatrzeć. A ja? Robiłam już któreś z kolei okrążenie, kurczowo trzymając się poręczy. Wreszcie w pewnym momencie postanowiłam wykazać się aktem odwagi i puściłam się na głęboką wodę, a raczej w śliski lód, zaliczając pierwszą glebę. Nic to! Nie poddam się tak łatwo. Dziecko nie może widzieć, że matka nie walczy! Iiiii kolejny spektakularny piruet w powietrzu. Tym razem miły pan zapytał, czy nic mi nie jest. Pozbierałam się ... jakoś i pomyślałam, że postoję sobie ...