Posty

Gdy dziecko wyjeżdża na obóz

Obraz
- Ale pamiętaj! Zadzwoń jak dojedziesz! - pouczałam w ostatnich słowach córkę wyjeżdżającą na obóz, machając rękami w stronę autobusu. Na spotkaniu organizacyjnym pan wuefista szkolny uprzedzał nas lojalnie: - Mieszkają w domkach, w lesie. Będzie dużo atrakcji. Trochę taki obóz przetrwania. Poradzą sobie. Proszę w żadnym wypadku nie przyjeżdżać i odwiedzać. Przecież nie wywożę waszych dzieci na wieczność, tylko na 8 dni! Jeżeli już uprzecie się państwo, by przyjechać w niedzielę w odwiedziny, to zabraniam dzieciom sprzątać w pokojach! - Pewnie będą chodzić brudne, niedomyte, ale mają być samodzielne! - zakończył monolog pan Piotr. - Aha, dla odważnych rodziców - spróbujcie "zaryzykować" i nie dawać dziecku telefonu na wyjazd. Nie będą za nim tęsknić. - dodał na zakończenie. Chyba taka odważna to jeszcze nie jestem. - Przeleciało mi przez myśl, ale od razu spodobało mi się podejście organizatora. Córka spakowała się sama i zabezpieczona w psikacze antykleszczowe wyjec

Praca w cieniu rodziny

Obraz
U progu półwiecza mojej bytności na tej ziemi zastanawiam się nad miomi wyborami. Praca zawodowa mnie zawsze pochłaniała i poświęcałam jej maximum czasu i energii. Nie interesowały mnie specjalnie stanowiska ani zaszczyty, ale koncentrowałam się zawsze na dobrze wykonanym zadaniu, na praktycznej nauce zawodu. Kilka razy, w różnych firmach miałam propozycję i okazję, by zająć stanowisko kierownicze w zespole. Niespecjalnie mnie to pociągało. Gdy pracowałam w moim pierwszym miejscu, świeżo upieczony mąż powiedział mi: albo zmienisz pracę, albo tego nie zniosę. Powód? Tak bardzo przenosiłam emocje i stres do domu, że nie dało się ze mną normalnie rozmawiać. Ciągłe wyjazdy, targi, spotkania z klientami do późnych godzin. Odeszłam, wybrałam męża. I choć jeszcze przez dwa lata były szef wydzwaniał, czy nie zmieniłam zdania, byłam konsekwentna w wyborze. Drugie miejsce było dla mnie wyśnionym miejscem pracy. Urodziłam dwóch synów i, pomimo dojazdów, jakoś sobie radziłam. W kolejnej firm

Szczęśliwość

Obraz
- Mamo, jak będę dorosły, to dużo zarobię- snuł wiele lat temu swoje marzenia młodszy syn. - I wiesz co? Kupię ci piękne czerwone ferrari! - składał swoje płomienne deklaracje. Teraz czasem jeszcze opowiada mi, że chciałby mi kupić buty topowej światowej marki. Czy czujesz się szczęśliwy? Czasami pewnie tak. Bywają chwile, gdy to potężne uczucie rozpiera człowieka od wewnątrz gwałtownie. Ale... Czy nie jest tak, że raczej innych ludzi postrzegasz jako tych szczęśliwszych? - Ale oni się kochają, jaka wspaniała rodzina - Tamtym to się powodzi! Ciągle jakieś wyjazdy zagraniczne. Jeżdżą, bo mają za co. Im to dobrze... - Ona to chyba jest w czepku urodzona! Ciągle się jej udaje. Ma w życiu farta, że tylko grać w totka. Szczęśliwość postrzegamy przez pryzmat materii, spełnienia zachcianek, marzeń, pragnień, czy po prostu kaprysów. Widać to jaskrawo u dzieci, które marzą o zabawce, albo rolkach, czy nowym smartfonie. Nie doceniają tego, co tak naprawdę czyni je szczęśliwymi na

Że tak im było dane

Obraz
Że tak im było dane zestarzeć się jak świątkom przy drodze tak samo spróchniali tak samo poorani mrozem i zawieją Że tak im dozwolono iść serce w serce biodro w biodro zmarszczka w zmarszczkę Że tak im darowano istnieć w sobie podwójnie i milczeć wzajemnie Że tak im dopuszczono by nawet w sen wchodzili razem on ją obejmował na poduszce by o kamień snu nie zraniła stopy Że tak ich wysłuchano aby to on czerwone jabłko niósł jej do szpitala i ukląkł w jej ostatniej łzie Autor: Anna Kamieńska Nieraz bywa inaczej, gorzej, smutniej i trudniej ... między wami. To nic. Pomyśl ... Każdy święty małżonek miał pod górkę. Każdy miał troski i kłopoty duże i małe. Każdy borykał się z naprawdę poważnymi problemami dnia codziennego. Nie we wszystkim od razu był święty i nie zawsze mógł sobie popatrzeć w lustro. Każdemu dobremu małżonkowi zdarzało się nie mieć cierpliwości do swojej żony, a żonie do męża. Czasem łza niejedna uroniona w poduszkę z kr

Plewię ogródek, czyli rozmyślania o życiu

Obraz
Plewię ogródek. Cały dzień, trawka po trawce. Plewię, bo gdybym zostawiła na parę dni, to chwasty silniejsze, niż marchewka, pietruszka, cebula czy buraczki tak wybujają, że nie będzie co zbierać z tych paru grządek. To niebywałe, jak bardzo witalne są chwasty. Nie łapie ich żadna choroba. Są silne, zdrowe i rosną w tempie przyśpieszonym. Rośliny uprawne odwrotnie. A to czepi się jakiś "parch", a to dostanie rdzawych liści albo oblegnie je mszyca. Musisz o nie dbać, podlewać, nawozić, plewić, bo nie urosną albo wyrosną nędzne. Jakże podobnie wyglądają relacje międzyludzkie. Wydawało mi się, że to, czym żyję obecnie: moje relacje rodzinne, moje przyjaźnie, pozostaną niezmienne i trwałe. Same z rozpędu będą, niczym perpetuum mobile, sobie żyć i funkcjonować. Nic bardziej mylnego. Wszystko jest w ruchu. Nierozłączna przyjaźń z siostrą, bliskie kontakty z przyjaciółmi ciągle podlegają weryfikacji czasowej i życiowej. Ludzie się zmieniają. Okoliczności życia się zmieniają

Telebiskup Fulton Sheen

Obraz
Bp Fulton Sheen to bliski memu sercu Boży Człowiek, który tłumaczy mi najprościej jak się da trudne sprawy wiary.   BP Fulton Sheen prowadził program, którego popularność przebijała Franka Sinatrę. Był pierwszym w historii teleewangelistą. Odbierając nagrodę Emmy, żartował: „Dziękuję moim autorom: Mateuszowi, Markowi, Łukaszowi i Janowi”. W każdy wtorek o godz. 20.00 miliony Amerykanów gromadziły się przed telewizorami, aby oglądać program „Życie warte życia”. Audycję nadawano na żywo z nowojorskiego Adelphi Theater. „30 sekund!” – oznajmiał głos z reżyserki. Publiczność milkła i po chwili na scenie pojawiał się wysoki, dostojny biskup w czarnej sutannie, z piuską na głowie i krzyżem biskupim, z fioletową peleryną narzuconą na ramiona. Kłaniał się, rozbrzmiewały oklaski. Patrząc prosto do kamery, rozpoczynał: „Przyjaciele, dziękuję za to, że pozwoliliście mi przyjść znowu do waszego domu…”. 27 minut i 30 sekund Program Sheena w niczym nie przypominał występów dzisiejszych

Boże Ciało - idziemy za Panem

Obraz
Boże Ciało. Nie wyobrażam sobie, aby nie pójść na ogólnorzeszowską procesję. Jedziemy z naszej wsi. Córa w tym roku już nie sypie kwiatów, a syn nie idzie w delegacji szkolnej. Po tylu latach to już tradycja, ale zupełnie inne doświadczenie. Idę w innym miejscu. Nie taszczymy już worków z kwiatami, nie pilnujemy szyku. Uwielbiamy Pana w zupełnie inny sposób, w tłumie. Jak co roku morze ludzi. Całe rodziny. Kolorowo od kwiatów, pięknych strojów, kolorowych parasolek przeciwsłonecznych. Wszędzie pachnie kadzidłem przemieszanym z zapachem kwiatu lipowego. Msza prymicyjna młodych kapłanów, którzy niosą Chrystusa przez miasto. To ich pierwsza taka publiczna posługa. Błogosławią mieszkańcom swoim prymicyjnym błogosławieństwem pełnym mocy, przed którym klęka nawet biskup. Podążamy za Najświętszym Sakramentem. Staruszkowie, którzy nie wahają się przyklękać, choć potem ciężko wstać. Prosty ksiądz, staruszek, który zabrał rower, bo bez niego miałby siły, by iść... S