Przetasowanie ról

Czasem zastanawiam się jak to jest ustawione przez Boga, że upadający i nieidealni ludzie dostali do wychowania idealne i unikatowe stworzenie Boże – nowego człowieka. Jak to jest, że nie bał się zaryzykować? Przecież od razu wiadomo, że coś „spaprzemy” w trakcie. No nic. Jest jak jest, idziemy do przodu i uczymy się na błędach.
W dawnych czasach, gdzie podział ról był oczywisty, mama wychowywała małe dzieci, a tato utrzymywał rodzinę, starsi synowie przechodzili pod „kuratelę” ojca, służąc jako siła robocza i ucząc się od niego życia, a córki uczyły się życia przy boku mamy.
Jak to teraz wygląda w rodzinach? Przypuszczam, że różnie. Ostatnio tatusiowie na tacierzyńskich udają mamy, a mamy idą zarabiać pieniądze...

W mojej rodzinie mąż nie jest typem gospodarza – majsterkowicza, krzątającego się w domu z niegasnącą myślą „co by tu jeszcze…”. To bardziej typ samotnika, który lubi zaszyć się z książką i udawać, że go nie ma. Jego pasją jest jego praca. Uwielbia to, co robi. Zazdroszczę mu, że ma to szczęście. Natomiast, gdy chce się męża oglądać w akcji w domu – należy przygotować mu ściągawkę w punktach i podpunktach. Cóż, takie życie. Ze zadziwieniem patrzę na sąsiadów, którzy ciągle coś robią na ogrodzie. Przenoszą drewno z miejsca na miejsce, sieją trawę, potem ją koszą. Mam przypuszczenia, że albo boją się z jakichś powodów wchodzić do domu, albo żona ich wygania nie mogąc ścierpieć ich widoku przed telewizorem. U nas TV ma oglądalność bliską zeru, w związku z tym nikt nie zalega w domu z pilotem w ręce.

W przypadku wychowywania dzieci było u nas podobnie. Filarem rodzicielskiej instytucji byłam ja. Chłopcy rozmawiali z mamą, uczyli się pod okiem mamy, wykonywali mamy polecenia, zadawali niewygodne, albo kłopotliwe pytania. Tatę niespecjalnie obchodziły te przyziemne sprawy. Okazjonalna nauka z synem kończyła się awanturą i protestem: „Mamo, ja z tatą już więcej nie zamierzam się uczyć!”. Jesteśmy małżeństwem uczącym się. Uczymy się codziennie jak wychowywać dzieci. Zauważam, że jest to model dynamiczne zmieniający się w zależności od wieku dzieci i dojrzewający jak ser. Ma, jak na ser przystało, dziury i ubytki, ale nie nazwałabym tego mankamentami i wadami, a jedynie trudnościami z „rozciągliwością materiału rodzicielskiego”. Bywa, że musimy się nieźle natrudzić, żeby się przewartościować.

Moim zdaniem – głównym życiowym priorytetem rodzica jest wychowanie dzieci, u męża ten priorytet jest najwyżej 3-ciej kategorii. Bóg jednak nie pozostawia nas sobie samym i zajmuje się nami w bardzo zdumiewający sposób. Tak oto najstarszy syn – entuzjasta i maniak piłki nożnej zmienia ojca w sposób niebywały. Mąż, charakteryzujący się awersją do sportu, obecnie nie wyobraża sobie, że może opuścić mecz syna (dodam, że jest jednym z niewielu kibiców na trybunach. Poznać go po nieludzkich wrzaskach). Oglądają razem mecze ligowe (też mi frajda). Kupił synowi motor i jak przystało na rasowych "motorsów" grzebią przy nim od czasu do czasu, grunt to uciapać się smarem. Teraz zaś uczy go jazdy samochodem. To, co było kompletnie nie do przewidzenia ze względu na odmienność zainteresowań – nastąpiło. Wspólne z synem spędzanie czasu, wspólne rozmowy i dyskusje, wywiadówki  stały się udziałem mego męża. Nastąpiła ważna rzecz. Ojciec wziął dorastającego syna pod swoje skrzydła i stało się to w sposób zupełnie naturalny. Chwali go, cieszy się jego zwycięstwami. I za to Bogu dziękuję . 

Mama w domu jest do wylewania miłości na dzieci, opatrywania ran tych cielesnych, ale i duchowych, a tata do inicjacji w dorosłość.  Nasz pierworodny jest raczej skryty i rzadko mówi o sobie, ale niedawno powiedział mi, że miał za zadanie opisać osobę, która jest dla niego autorytetem. Nie opisał znanego piłkarza, świętego, nauczyciela. Opisał swojego tatę, pomimo świadomości jego wad i słabości…


Trochę inaczej ma się sprawa z córeczkami, ale o tym kiedy indziej. J
 

Komentarze

  1. Uwielbiam Twoje przemyślenia... A dziś mnie zaskoczyłaś: nigdy nie przypuszczałam, że Twój M. jest taki jakby "poza"... :) No, ale jak to napisałaś być może musiał przejść ten "serowy etap", czyli dojrzewanie... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nie opisał znanego piłkarza, świętego, nauczyciela. Opisał swojego tatę, pomimo świadomości jego wad i słabości…"
    To mniej więcej tak, jak Ci 3.5-4 latek powie: kocham Cie tato.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aga, tak to się dzieje. Ale aby pokazać pełnię obrazu M. muszę kiedyś napisać o innych aspektach :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pawku, zgadza się. Pełnia szczęścia. A jeszcze jak dziecko mówi to z bezgraniczną szczerością i zaangażowaniem :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak to jest być mamą?

Dwadzieścia trzy

Po czym poznać, że się kochają?