Kilka myśli o ks Janie Kaczkowskim

Świąteczna wizyta teściów jest dla mnie zawsze trudna. To czas, kiedy podlegają weryfikacji moje zdolności kulinarne i gospodarcze. A to zupa była niedoprawiona, bo oni robią lepszą, a to placek nie smakował, a to o coś w domu nie zadbałam. Cóż... Trzeba przeżyć. Jeszcze się taki nie urodził, kto by teściom dogodził, jak to mówią... Rosół nie sprostał wymaganiom, a mazurek pomarańczowy okazał się za gorzki... Kto nie jest kobietą, nie zrozumie, że są to kluczowe czynniki, by popaść w długotrwałą depresję!!!  ;)

Uświadomiłam sobie przez święta też inną rzecz. Tyle jesteś wart dla innych ludzi, co im dasz, co ofiarujesz, na ile do nich wychodzisz.
Czasem jestem zmęczona zabieganiem o względy przyjaciół. Czasem chciałabym, by oni o mnie też spontanicznie "pozabiegali", by to oni chcieli się spotkać, by taka propozycja wyszła od nich właśnie, albo choć okazali, że ta przyjaźń jest dla nich także ważna.
Boli mnie interesowność ludzi, boli brak zaangażowania. Chciałabym czasem poczuć, że zwyczajnie ktoś lubi ze mną się spotykać.
Chyba każdy ma czasem taka potrzebę doświadczenia czyjejś przyjaźni. To chyba normalne...

Wczoraj zmarł ks. Jan Kaczkowski. Wspaniały i nietuzinkowy człowiek. Namawiam do przeczytania wywiadu z nim pt. "Życie na pełnej petardzie" przeprowadzonego przez Piotra Żyłkę. Szedł pod prąd... za Jezusem. Pod prąd w ateistycznej rodzinie, potem w seminarium. Gdy został w końcu kapłanem, dowiedział się o glejaku. Mógł zamknąć się w sobie i poddać. Mógł wegetować. Zamiast tego posłużył się doświadczeniem własnej choroby, słabości, aby zrozumieć innych chorych, aby pomóc nieść im ich własne krzyże z godnością, aby przeprowadzać na drugą stronę życia w pokoju.
Czekają na Niego tam wszyscy: uradowani, całą grupą, chcąc z miłością i radością powitać i uściskać. Przyjaciele ... bracia i siostry w cierpieniu.



Ks. Jan jest i pozostanie dla mnie MOCARZEM, który nie patrzył na względy ludzi, ale żył dla wyższej sprawy. Nie zatrzymywał się na błahostkach, by je rozgrzebywać w myślach. Nie rozmieniał się na drobne, wiedział, że ma mało czasu. Chciał być jak Jezus. Przykładać się do wszystkiego co robił: do swojego hospicjum, do posługi kapłańskiej, do odprawiania Mszy św., ... do życia, bo wiedział, że czas jest krótki. Nie dbał o popularność, nie potrzebował być celebrytą.  W całej jego posłudze, w zmaganiu się z chorobą nie brakowało mu humoru, uśmiechu, wyrozumiałości dla ludzkich słabości, przywar i błędów.
Tam w niebie teraz będzie kierował zdalnie tym, co zostawił tu na ziemi.

Dlaczego to robił? Hmmm...Przyglądał się Mistrzowi. Jezusa przyjaciele zdradzili, uciekli, zaparli się. Ci, którym dobrze czynił, których karmił, uzdrawiał, nauczał, nawoływali do ukrzyżowania Go.

Dlatego należy się ogarnąć, przestać skupiać się na drobiazgach i rozdawać miłość innym, bez względu na to, czy jestem dla kogoś tylko "przystankiem" na drodze życia, czy kimś, kto tymczasowo posłuży, czy może niezapomnianym przyjacielem. Bezinteresownie. Bo czas jest krótki...

Do zobaczenia ks. Janie po drugiej stronie. Niebawem.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to jest być mamą?

Dwadzieścia trzy

Po czym poznać, że się kochają?