Niewolnik czasu
Jesteśmy niewolnikami czasu. Ten wymiar w
moim odczuwaniu rzeczywistości najbardziej mnie ogranicza i najbardziej
frustruje. I nie chodzi tu o wygląd, zdrowie, bo to jest mało ważne w moim przekonaniu. Ogranicza
mnie 24-godzinna doba, bo nie mogę wszystkiego dopiąć na ostatni guzik.
Ograniczają mnie ramy czasowe w pracy, bo nie zdążę wszystkiego zrobić w 8 h.
Ogranicza mnie wreszcie upływający czas, w którym, żeby się „zmieścić”, muszę
być szybka psychicznie i fizycznie.
W związku z tym szybko jeżdżę i sypię
„łaciną” na innych samochodowych wycieczkowiczów, że się wloką, ciągle poganiam
domowników, wiodących ze mną niełatwy żywot, do podkręcenia obrotów. Dla mnie
wszystko musi być na czas i o czasie. Męczy mnie, że muszę gdzieś ciągle
„zdążyć”. Zdążyć zawieźć dzieciaki do szkoły, zdążyć je na czas odebrać, potem
zdążyć na jakieś umówione wizyty u lekarza/wywiadówki/dodatkowe zajęcia, zdążyć
się z córką pouczyć i zdążyć ją na czas zagonić do łóżka, w międzyczasie zdążyć
ugotować obiad i nastawić pranie, a potem zdążyć je wywiesić. Robię w związku z
tym kilka rzeczy naraz i nieplanowana „wrzutka” w moim harmonogramie dnia mnie
irytuje.
Nawet spotkania ze znajomymi nie są wolne
od tej fobii, bo w głowie już funkcjonuje i rozwija się plan, co ja mam dziś
jeszcze do zrobienia. Zdążyć wszystko zrobić… Jutro już nowa karta książki
życia jest do zapisania. Co masz zrobić dziś, nie odkładaj na jutro – ciągle to
powtarzam. Wiem, powiecie, że ten stan nazywa się perfekcjonizmem. ;)
Moje poczucie upływającego czasu na także
wpływ na rodzinę, bo bezczynność, spędzanie czasu na przyjemnościach lub
nicnierobieniu albo zabawie to dla mnie obce słowa, jakaś STRATA nie tylko w odniesieniu do
mnie, ale i do całej rodzinki. Usiłuję także im układać czas, jednak dzieci i
mąż mają (na szczęście) wrodzone mechanizmy zaporowe, które niełatwo przełamać.
W takim tempie można szybko stracić sprzed
oczu coś ważnego, a nawet Kogoś ważnego.
Jedyne miejsce, gdzie czas dla mnie spowalnia
to Kościół. Tam Bogu tylko wiadomym sposobem Pan zawłaszcza sobie ten moment mojego życia i
uwalnia mnie od galopu. Mogę skupić się na przeżywaniu Mszy św.
Czytając Nowy Testament i analizując
zachowanie Jezusa można odnieść wrażenie, że On się nie śpieszy. Znalazł
(AŻ!!!) 40 dni na post, wyciszenie i kontakt z Ojcem. Jak o tym pomyślę, to 40
dni na pustyni z bezczynnymi, niczym nie zajętymi rękami, wydaje mi się nie do
ogarnięcia.
Jezus miał czas dla każdego, kto Go pragnął
spotkać. Nawet uczniowie upominają Jezusa, aby nie skupiał się na niektórych
proszących, a On, jakby na przekór pokazywał im, że nie tędy droga. Znamienna
jest scena, gdy uczniowie chcą odseparować dzieci od Mistrza. Wiadomo, dzieci
są głośne, wymagają uwagi, zainteresowania nimi, pogawędki a nade wszystko
czasu. Jezus spotyka się z ludźmi, odwiedza ich i nikogo nie popędza, nie
pośpiesza. W delikatny, ale dający do myślenia sposób upomniał Martę, która
zapędziła się w swojej krzątaninie.
„W dalszej ich podróży przyszedł do jednej
wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i
przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło
rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie, czy Ci to
obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej,
żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto,
troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało
albo> tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie
pozbawiona»”(Łk10,38-42). Właśnie
Marta jest moim pierwowzorem i moim wyrzutem sumienia. Słowa Pana skierowane do
niej brzmią mi ciągle w głowie. Jak Marta nie umiem w pełni cieszyć się gośćmi.
Sprzątam przed ich przybyciem (ma być idealnie czysto) i ciągle się koło nich
krzątam, nie mając dla nich czasu.
Jedność z Bogiem i ludźmi tworzy się
powoli, w ciszy i spokoju, niejako zwalniając nogę z gazu życia. Muszę nauczyć
się celebrować codzienne spotkania z mężem, dziećmi, przyjaciółmi.
Jutro już nowa karta książki życia jest do
zapisania… Może zostać zapisana byle jak – bazgrołem, trudnym do zrozumienia i
odszyfrowania przez innych, a sama karta będzie wyglądać jak chaos. Może jednak
zostać zapisana z rozmysłem, dając sobie wolne na przemyślenia i pieczołowitą
kaligrafię. Sztuka niełatwa do opanowania, ale nie niemożliwa. :)
S. Dali
Witaj w klubie :D
OdpowiedzUsuńChoć ja bardzo lubię relaks, bezczynność i zabawę...tylko nie mam na nie czasu.
Wbrew pozorom bezczynność i relaks to moje niedoścignione tęsknoty, a jedyną barierą, jaka od ich wcielenia w życie mnie oddziela to ja sama :D
OdpowiedzUsuńte zegary u Dali kojarzą mi się trochę leniwie ;)
OdpowiedzUsuńA to już wiesz dlaczego skręciłaś nogę? Żeby się pobyczyć :P
OdpowiedzUsuńCzułam pod skórą, że o to Mu poniekąd chodzi, ale chyba to jeszcze nie koniec. ;) PS. Poczytaj wywiad - udostępnilam na FB o dziesięcinie, świetny!
OdpowiedzUsuńTo lepiej nie wychodź z domu, pogryzą Cię wiewiórki i będziesz z uczuleniem siedziała w domu miesiąc...
OdpowiedzUsuńps. Nie masz litości, chorobliwemu sknerze polecasz taki artykuł?
Za dobrze Cię znam. :) Dlatego polecam ;)
OdpowiedzUsuń