Ofiarna pomoc :)
Muszę się przyznać, że moje słowa mają magiczne właściwości.
Gdy w domu zaproponuję jakąś „ambitną” pracę, ludzie z zatłoczonego salonu
natychmiast znikają. Mąż jest taki zmęczony, że natychmiast musi się położyć,
albo ma ważne sprawy do załatwienia, pocztę firmową do sprawdzenia, a dzieci
zwyczajnie się ulatniają.
Starszy syn ratuje się ucieczką na podwórko, gdzie
natychmiast przykleja mu się piłka do nogi, a młodszy wieje przede mną do
swojego pokoju, gdzie właśnie rozgrywa się wirtualna walka na śmierć i życie
razem z kolegami z klasy - takimi samymi „uchodźcami”, jak on. Nie łatwo jest
być dzieckiem, oj nie łatwo. Trudno o porządną kryjówkę, szczególnie jak mama
nie dyryguje przez telefon, lecz dowodzi bezpośrednio z pola walki. Nota bene
mój głos nie przebija się niestety przez wyjątkowo gęste domowe powietrze i trzeba
albo zwiększyć decybele, albo stanąć nad delikwentem i przekazać informację od
razu do ucha.
Jak należy mówić, aby nie usłyszeć słowa „nie” od domowników?
U mnie czasem działa pewna metoda. Nie proponuję jednej rzeczy do wykonania. Przedstawiam
natomiast dwie do wyboru: Synku czym się dziś zajmiesz? W ofercie jest plewienie
ogródka, lub koszenie trawnika. Zależy mi na skoszeniu trawnika, a wiem, że
plewienie ogródka jest dla niego rzeczą nie do przejścia. Wybiera trawnik, a ja
osiągam zamierzony cel. J
Druga metoda, to spisanie dyspozycji na kartce. Niestety młodziaki
zwykle zaczynają od najłatwiejszych robót i to dopiero tuż przed powrotem mamy
z pracy, tłumacząc się tak niesamowitą kumulacją sytuacji i problemów na jakie
się natknęli podczas przystępowania do pracy, że nie mogę wyjść z podziwu dla
ich heroicznej postawy. A to zabrakło paliwa w kosiarce, a to nie mogli znaleźć płynu do mycia podłogi,
a to znów prąd nieoczekiwanie wysiadł i nie odkurzyli lub wody w kranie nie
było…
Po kilku „ważnych odroczeniach” w końcu przystępują do
pracy! Wykonywanie polecenia też nie jest takie proste i trzeba poświęcić na
nie dużo czasu z maksymalnym wkładem siły i samozaparcia. W związku z tym „wyczerpującą”
pracę wykonuje się 3 razy dłużej, robiąc przerwy na picie, na jedzenie, spektakularne
opadanie na leżak ostatkiem sił lub na zabawę z psem, jak mama nie widzi, urozmaicając
sobie w tym czasie prozę życia klepaniem smsów do kolegów. Po zakończeniu pracy
u mnie w domu nikt nie musi odstawiać „narzędzi pracy” na swoje miejsca. Ot
zostawia się je w miejscu wykonywania zajęcia, a one same dostają nóg i
przemieszczają się posłusznie i z przyzwyczajenia na swoje upatrzone miejsca,
jak koń, który wraca sam do stajni. Taki tam dom pełen cudów… ;)
Życie nauczyło mnie jednej ważnej metody: gdy zlecasz (oj,
przepraszam: proponujesz) pracę dzieciom (szczególnie chłopcom) i mężowi – wydawaj
im JEDNO polecenie. Panowie są w większości JEDNOZADANIOWI, co powoduje, że następne
zadania w kolejce albo się zacierają w pamięci krótkotrwałej, albo ulegają
szybko przedawnieniu…
A jakie Wy macie metody aktywizowania dzieci w prace domowe?
Moja kochana trzódka też ma opory wpisane w krwiobieg, ale może dziewczynki są jednak bardziej podatne na mobilizację, bo łatwiej mi jest wyegzekwować zaplanowane działania...? :) A Druga Połowa? No, cóż... Na tym froncie bywa różnie i tego już pewnie nie zmienię... Po prostu przestałam "wychodzić z nerw", macham ręką i zostawiam wszystko na łaskę Bożą... :) I wiesz co... Czasem taka postawa działa, bo gdy ta czereda widzi moje zrezygnowanie i jakby zasmucenie, to rusza ich chyba sumienie i robią co trzeba... :)
OdpowiedzUsuńU mnie Druga Połowa jest mimo wyszystko bardziej podatna na sugestie niż nasz przychówek ;)
Usuń