Co można robić na Mazurach?

Pierwsze skojarzenie, gdy myślicie o Mazurach jest jakie?
Wiadomo - jeziora i co jeszcze? Głusza!

Co wiec można robić na Mazurach oprócz byczenia się i nicnierobienia?
A jednak można spędzić ten czas aktywnie.
Zadekowaliśmy się w Galindii, wystylizowanej na starodawną słowiańską osadę. Tam była nasza baza wypadowa. Miłe miejsce na całkowitym "zadupiu".

Właściciele włożyli dużo wysiłku i wykazali się pomysłowością, by stworzyć klimat starosłowiański.
Obsługa odziana w zgrzebne koszule i dawne nakrycia głowy. Jedzenie bardzo dobre. Na śniadanie pyszne pasztety i swojska szynka.  



W tym oto miejscu była iście niesłowiańska knajpka. Nie, nie knajpka, tylko strych z różnościami. Graciarnia o niezwykłym klimacie, gdzie można było zamówić coś do picia i posiedzieć przy świetnej muzyce, świecach. 

Można rozegrać partyjkę szachów, a dzieci mogą coś sobie porysować.
 Tam kończyliśmy każdy nasz dzień. W graciarni zawsze witała nas swoim milczącym uśmiechem pani "skądinąd". Cicha, ciepła, puszysta niewiasta, która rozmawiała z Tobą, jakby miała na wszystko czas. Dzięki niej i tej atmosferze czas tam się zatrzymywał. 


Galindia to fajna baza wypadowa dla kajakarzy. I, jak to w takich miejscach bywa, kajaki można było wypożyczyć w każdym miejscu i za każdym zakrętem drogi, w każdej chałupie i u każdego gospodarza. Tu kajaki oferował każdy, jak oscypki u górali.

Małżonek zarządził ośmiogodzinny spływ. Wszyscy przyjęli pomysł z entuzjazmem oprócz mnie.
- Osiem godzin w kajaku? - Kto to wytrzyma? Trochę niepokoiła mnie perspektywa pływania w kajaku po raz pierwszy w życiu. Zostałam jednak przegłosowana.

Kajaki pokochalam od razu i już wiem, że będę często organizować takie wypady rodzinne.
Dopłyniesz wszędzie. Krajobraz widziany z tafli wody jest niezwykle piękny. Kaczki, łabędzie z młodymi, ważki, ryby, kaczeńce, grążele ... wszystko na wyciągnięcie ręki. Bąki również.... Zgryzły nas niemożebnie.

Co parę kilometrów pojawia się przystań, gdzie można podpłynąć, iść na siku, zjeść i odpocząć. W wielu miejscach na trapie siedzą miejscowi z jagodziankami, piciem i innymi przegryzkami.
Organizowaliśmy wyścigi, popychaliśmy się wiosłami, przepływaliśmy pod konarami zwalonych drzew. I tylko ja byłam w kamizelce! :D

Rozczulił  mnie widok 5 mężczyzn wyrzeźbionych jak Apollo, poubieranych w kamizelki ratunkowe, siedzących na pontonie, którzy zapalczywie młócili wodę wiosłami, w rezultacie czego robili młynka zamiast płynąć do przodu. :D 

Odrobinę skróciliśmy nasze wiosłowanie we wcześniejszym punkcie odbioru, bo gdybyśmy mieli przepłynąć całą zaplanowaną trasę, to wyszłoby nam nie 8 a 12 godzin w naszym tempie.

Wracaliśmy rozklekotanym busikiem, który ledwo trzymał sie kupy. W trakcie jazdy rozumiałam dlaczego jest rozklekotany. Chłopak darł busem po wertepach wąską drogą 100 km/h, a my wszyscy trzymaliśmy się zębami ponadrywanej tapicerki.









Komentarze

  1. Krysiu, właśnie jestem po tygodniowym wypadzie na Mazury, Galindia także zaliczona, może troszkę inne wspomnienia, ale miło czytać to, co piszesz, byłem tam pierwszy raz, generalnie urzekło mnie to miejsce, pozdrawiam :) Andrzej Rosadziński

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Tobie także się podobało. My spędziliśmy czas rodzinnie. Na Mazurach byłam pierwszy raz i bardzo chciałam tam się wybrać. Pozdrowienia! :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak to jest być mamą?

Dwadzieścia trzy

Po czym poznać, że się kochają?